powrót Nastepny dzień >>>

Wstęp

Marysia:

Dzień „-2”

Sprawdzian trasy, bagaży, rowerów, mocowania no i oczywiście naszych własnych sił, a zwłaszcza moich nóg rozleniwionych trzytygodniowym łażeniem po górach. Zrobiliśmy 58 km na trasie Warszawa — Świder — Warszawa. Zajęło nam to 4 godziny, co uznaliśmy za wynik zadowalający. W końcu to nie ma być wyczyn tylko wyprawa. Plany zaczynają wyglądać na takie do zrealizowania.

Dzień „-1”

Mamy wreszcie skompletowane sakwy. Zaczynamy się pakować. Liczymy, że dzisiejsza burza oznacza koniec niżu bałkańskiego i już więcej padać bardzo nie będzie.

Dzień „0”

Pakowanie, ostateczne kompletowanie map i ustalanie miejsc noclegowych.
- To będzie tu, tu i tu — powiedział Przemek. - Oraz tu, tu i tu — dodał Andrzej. - A co pomiędzy, to się w drodze dopracuje.
Wynika z tego, że mamy nocować w Wydminach, Gierłoży, Sorkwitach, Rucianym-Nidzie, Szczytnie. Wolę nie patrzeć na pełną niepewności minę Jacka.


Jacek:

Od dłuższego czasu chodziło nam z Marysią po głowie, żeby wypuścić się na Mazury i Suwalszczyznę i powspominać stare dobre czasy. Szczególnie zależało nam na odwiedzinach okolic jeziora Gromskiego pod Szczytnem, bo tam, bardzo, bardzo dawno temu, u schyłku ery dinozaurów, był obóz harcerski, na którym się poznaliśmy i które to poznanie zaowocowało tym, że teraz jesteśmy małżeństwem z całkiem już przyzwoitym stażem.

Ponieważ od jakiegoś czasu dość sporo jeździmy na rowerach, pomysł, żeby obejrzeć tamtejsze okolice z wysokości siodełka był niemal oczywisty. Co prawda nigdy dotąd nie braliśmy udziału w wielodniowych wypadach, ale przecież zawsze kiedyś musi być ten pierwszy raz.

Do ekipy postanowiliśmy dokooptować Andrzeja, z którym często jeździliśmy na wycieczki. Andrzej z kolei zaproponował Przemka, z którym sam sporo jeździł, i w ten sposób ukonstytuowała się nasza czteroosobowa ekipa.

Dalej poszło szybko - ustaliliśmy termin i z grubsza trasę i zaczęliśmy przygotowania. Ze swojej strony, korzystając z pretekstu (na wycieczkę pojazd musi być sprawny!), wymieniłem pół roweru - dałem nowe korby i tarcze, nowy suport, nową kasetę, nowe koła i mnóstwo drobnego szpeja (chwyty, sztyca, lusterko i itp.). Marysia (za moim poduszczeniem) poszła na całość i po prostu kupiła nowy rower.

Do tego wszystkiego nabyłem dwa komplety opon na szosę - o zredukowanym bieżniku i małych oporach toczenia po twardym. W terenie takie gumy nie bardzo sobie radzą, ale z założenia mieliśmy jeździć po bocznych asfaltach i twardych drogach szutrowych.

Trzeba też było zaopatrzyć się komplet dużych sakw (jeden, trochę mniejszy, już mieliśmy), znaleźć na pawlaczu namiot i karimaty, przypomnieć sobie, gdzie schowaliśmy śpiwory, no a na koniec - wymyślić, jak to wszystko upakować na bagażnikach dwóch rowerów!

Od początku zastanawialiśmy się nad dojazdem. Punkt startowy miał być w Ełku (potem, za namową Andrzeja i Przemka, przesunęliśmy start na Prostki, bo jest tam podobno znakomita knajpka). Do Ełku chodzi z Warszawy poranny pociąg z wagonem rowerowym - niestety, jest on jednocześnie pociągiem do Suwałk i w Białymstoku ulega rozmnożeniu przez podział. Wagon rowerowy znajduje się w suwalskiej części, co oznaczało, że w B. będziemy musieli się przenieść do zwykłego wagonu. Trudno.

Mniej dylematów mieliśmy co do powrotu - wiadomo było, że wracamy z Nidzicy z przesiadką w Działdowie (w wariancie maksimum dociągamy rowerami do samego Działdowa). Na obu trasach chodzą klasyczne „elektryczki” i nie powinno być problemu za załadunkiem.



To wszystko ma się zmieścić na dwóch rowerach?! :o


powrót Nastepny dzień >>>